|
Przygotowania
(12.7.2005)
Wyjazd do Rumunii nie wymagał specjalnych zabiegów, jak rezerwacja
biletów na prom, kupowania masy jedzenia i wywiadów jak sobie poradzić
na wyprawie (szczególnie, że miałem już trochę doświadczenia), więc
przygotowania ograniczyły się właściwie tylko do spakowania sakw. To
zaś zrobiłem w ciągu dwóch dni przed wyjazdem, ostatnie rzeczy pakując
kilka minut przez wyjściem.
Owszem, w stosunku do poprzedniego roku sprawiłem sobie profesjonalne
sakwy Crosso (ale tylko tylnie
;-) ) i przekonany przez Tomka także cienkie opony (dużej różnicy nie
zauważyłem, ale chyba rzeczywiście miałem mniejsze opory toczenia). W
sklepie rowerowym wymieniłem też klocki hamulcowe i dokonałem
regulacji różnych fragmentów roweru (co kosztowało mnie dość sporo).
Miałem mapę Słowacji 1:500 000 i przewodnik po Rumunii, resztę
ekwipunku teoretycznego zadeklarował się wziąć Tomek. I tak wsiadłem
sobie do pociągu Bydgoszcz - Bielsko-Biała, żeby następnego dnia rano
być na miejscu gotowy do rozpoczęcia wyprawy.
|
Dzień 1.,
Na Słowację
(13.7.2005)
Rano czekając na Tomka i Marcina pokręciłem się trochę po
Bielsko-Białej, ale jak tylko przyjechali, ruszyliśmy w trasę.
Pierwsze kilometry, zaczęliśmy się rozgrzewać, dostosowywać do swojego
tempa (a przyznam, było szybsze niż moje własne, optymalne, ale jakoś
się przystosowałem). Dość ładnie poszło nam dotarcie do Żywca, trochę
gorzej dojechanie do granicy, bo przed nią zaczęły się niezłe podjazdy.
Za to po wjechaniu na Słowację zaczęły się ładne zjazdy i pognaliśmy z
dużą prędkością w głąb kraju i w kierunku słowackich Tatr. Chłopaki
mieli więcej sakw niż ja i chyba cięższych, więc pocieszałem się, że
chyba dam radę. No i nie było źle, mijaliśmy kolejne miasteczka,
obciążone rowery wydawały miły szum, tocząc się po słowackich drogach.
| w sumie | dziś | czas jazdy | V max | V średnia |
---|
104 km
| 104 km | 5 h
30 min
| 52 km/h | 18.91
km/h
|
|
Dzień 2.,
Tatry słowackie
(14.7.2005)
Dziś okrążaliśmy Tatry Wysokie od zachodu, by przedostać się w pas
pomiędzy nimi a Tatrami Niskimi. Jak nietrudno się domyślić,
podjazdów było sporo, zacząłem już rozmyślać, że jednak swoim własnym,
żółwim tempem byłoby mi lepiej, ale jednak towarzysze wyprawy okazali
się podobnie jak ja reagować na wspinaczkę i coraz częściej
zwalnialiśmy i prowadziliśmy rowery. I wszystko jakoś by szło,
gdybyśmy nie zboczyli z drogi, przez co dostaliśmy za darmo kilka sporych
podjazdów w jedną... i w drugą stronę - za to odwiedziliśmy wioskę, w
której z rozmieszczonych co 100 m megafonów puszczano na cały
regulator jakąś dziwną muzykę.
Po powrocie na dobrą trasę okazało się, że musimy przejechać przez
górski szklak wiodący przez las i o całkiem sporych podjazdach, na
szczęście jakoś sobie poradziliśmy. Potem jechaliśmy dość główną drogą
w kierunku Popradu, ale w sumie nie było źle.
| w sumie | dziś | czas jazdy | V max | V średnia |
---|
199 km
| 94.77 km | 5 h
47 min
| 68 km/h | 16.39
km/h
|
|
Dzień 3.,
W górę i w dół
(15.7.2005)
Rano szybko przejechaliśmy drogę do Popradu (ha, było z górki) i
ruszyliśmy dalej w kierunku Koszyc. Upał zaczął dawać się we znaki,
szczególnie że teren charakteryzował się naprzemiennymi zjazdami i
podjazdami.
Na nocleg wycelowaliśmy w jeziorko jakieś 20 km przed Koszycami w
całkiem miłej okolicy. Wykąpaliśmy się nawet wszyscy, usuwając potem z
ciała takie mikropijawki, które się zdążyły poprzyczepiać. I w tym
momencie spotkała mnie niemiła okoliczność całkowitego załamania
fizycznego... Przez cały wieczór i noc prawie umierałem i przed
oczami jawił mi się koniec wyprawy. Dzień, a szczególnie palące słońce,
okazał się dość zabójczy nie tylko dla mnie, Tomek też przeżywał męki
w nocy.
| w sumie | dziś | czas jazdy | V max | V średnia |
---|
307 km
| 108.04 km | 5 h
21 min
| 62 km/h | 20.19
km/h
|
|
Dzień 4.,
Dzień kryzysu
(16.7.2005)
Rano zgodnie z samopoczuciem z nocy okazało się, że nigdzie nie
jedziemy. Kryzys, osłabienie, nasze ciała ledwie czołgające się do
jeziora w celu namoczenia chustek zimną wodą i zrobienia sobie
okładów. Tomek czuł się nawet gorzej niż ja, natomiast Marcin wydawał
się wyjść z wczorajszego dnia bez szwanku...
Dopiero po południu jakoś zwinęliśmy namioty, pojechaliśmy do
restauracji na obiad i postanowiliśmy przejechać choć za Kosice. Ja z
czasem czułem się coraz lepiej, ale kryzys pozostał i każdy podjazd
zdawał się ponadludzkim wysiłkiem. W pewnym momencie Marcin nie mogąc
się doczekać aż wstaniemy z odpoczynku postanowił pojechać szybciej do
Kosic i tam na nas poczekać.
Z dużymi przerwami dojechaliśmy z Tomkiem gdzieś na 17tą do Kosic i z
pewnymi przygodami spotkaliśmy się z Marcinem (który stwierdził, że
jednak rozłączanie się nie ma sensu). Ostatkiem sił wyjechaliśmy z
(dość sporego) miasta i rozbiliśmy na nocleg. Jutro wkraczamy na Węgry.
| w sumie | dziś | czas jazdy | V max | V średnia |
---|
357 km
| 49.82 km | 2 h
45 min
| 46 km/h | 18.12
km/h
|
|
Dzień 5.,
Węgry... Tomek nam ucieka
(17.7.2005)
Mi kryzys już prawie minął i ochoczo ruszyłem do przodu, jednak Tomek
cały czas był trochę osłabiony. Co więcej, stwierdził, że chce
całkowicie zmienić założenia wyprawy i w konsekwencji chce się od nas
odłączyć - chce najpierw pojechać na Węgry, wydłużyć wyprawę do 1,5
miesiąca i jechać dwa razy wolniejszym tempem. W obliczu tak dalego
idących zmian, w szczególności wydłużenia wyprawy i pomyśle jeżdżenia
przez nudne jak flaki z olejem Węgry skapitulowaliśmy z Marcinem i
zgodziliśmy się na podział wyprawy.
Na razie jednak, do granicy i spory kawałek przez Węgry jechaliśmy
dalej razem. Rzeczywiście jak tylko wyjechaliśmy ze Słowacji górki się
skończyły i wkroczyliśmy na totalnie płaski i... nasłoneczniony teren
Węgier. Widać było, że ten odcinek trasy musimy po prostu jakoś
przetrzymać i jak najszybciej przejachać tranzytem.
W końcu nadszedł czas rozstania z Tomkiem. Życzyliśmy sobie powodzenia
i wszyscy pojechali w swoją stronę. Przejechaliśmy z Marcinem jeszcze
kilkadziesiąt kilometrów i ułożyliśmy się do pierwszego (i jak
mieliśmy nadzieję jedynego) noclegu w madziarskiej krainie.
| w sumie | dziś | czas jazdy | V max | V średnia |
---|
477 km
| 119.56 km | 6 h
0 min
| 61 km/h | 19.93
km/h
|
|
Dzień 6.,
Tranzytem przez Węgry
(18.7.2005)
Dziś do przejechania 80 km przez niziny Węgier, do tego oczywiście w
upale. Co jakiś czas sobie narzekając, polewaliśmy się wodą z butelek
lub występujących we wioskach pomp i jechaliśmy żwawo naprzód. Mijane
domostwa określiłbym raczej jako bogate, a na pewno zadbane - Węgrom
widać bliżej Niemiec niż Polsce. W końcu wyjechaliśmy z kraju tysiąca
długich, niewymawialnych miejscowości (nie to co norweskie "A") i
przekroczyliśmy granicę. Jeszcze na niej spotkaliśmy dwa busy Polaków
jadących do Bułgarii i chłopca o ciemnej karnacji pytającego o euro
(dostał cukierka, co chyba go nie uszczęśliwiło).
Jeszcze kilka kilometrów i byliśmy w Satu Mare - pełnia Rumunii. Niby
wszystko podobnie, ale jednak ludzie inni, domy jaśniejsze, słońce
pali - całkowicie południowa atmosfera. No i nazwy jakieś takie
francusko-włosko-tureckie. Porobiliśmy zakupy i szukamy gdzie by coś
tu zjeść nie spuszczając rowerów z oczu. Po kilku niepowodzeniach
zostaliśmy w pizzerii na rynku, usiłując dogadać się z uroczą kelnerką
(starała się wytłumaczyć nie rozumiejącemu ni w ząb Marcinowi, że
trzeba poczekać, a on na to, że nie, nie umie nic po francusku) i w
ogóle kupa śmiechu była. Późnym popołudniem ruszyliśmy przed siebie w
głąb Rumunii.
| w sumie | dziś | czas jazdy | V max | V średnia |
---|
601 km
| 123.58 km | 6 h
34 min
| 29 km/h | 18.82
km/h
|
|
Dzień 7.,
Przez pagórki ku wsiom
(19.7.2005)
Od rana okropnie wiało, ale przynajmniej było pochmurno i słońce tak
nie prażyło. Przed nami poranna dawka jazdy 50 km do Baia Mare. Kilka
podstawowych obserwacji z trasy, to że rumuńscy kierowcy uwielbiają
trąbić oraz że jeżdżą jak wariaci. Ciągle nie jesteśmy pewni dlaczego
trąbią (trzy opcje to opieprzająca, ostrzegająca i pozdrawiająca, ale
pomijając przypadki wzajemnego obtrąbywania się, skłaniamy się ku
czemuś między "Halo" a "Uwaga!"). Z jazdą zaś jest tak, że tutaj są
okropne drogi, a kierowcy (to ogólna prawda) stosują tym bardziej
agresywny styl im gorsza nawierzchnia.
W Baia Mare spojrzeliśmy w internet i po krótkim zwiedzaniu ruszyliśmy
dalej, bardziej już górzystą trasą. Mijaliśmy różne wioseczki, konne
wozy, aż w końcu przyszło gdzieś sie rozbić. Zjachaliśmy pod rzekę
koło pewnej wsi i poznaliśmy tam Petrosa - miłego dziadka, który
wspominał, że miał znajomego Polaka, kiedy w czasie wojny był w
Niemczech (o szczegółach się nie dowiedzieliśmy). Nawet oferował nam
nocleg w domu, ale nie skorzystaliśmy, tym bardziej, że już byliśmy
rozbici.
| w sumie | dziś | czas jazdy | V max | V średnia |
---|
707 km
| 105.94 km | 6 h
24 min
| 49 km/h | 16.55
km/h
|
|
Dzień 8.,
Suicide de Sus
(20.7.2005)
Początek dzisiejszego dnia spędziliśmy na błądzeniu po drogach, których
na mapie ani widu, żeby po prawie 30-to kilometrowym kółku trafić na
właściwą, aczkolwiek bardzo terenową dróżkę leśną. Jak dotąd
zobaczyliśmy kilka przytulnych wsi, piec do wędzenia sera i pana
leśnika, który dość charakterystycznie kiwał palcem zawracając nas z
poszukiwań. Jeszcze kilka małych wiosek i z dość sporym
kilometrażem wjechaliśmy na tzw. "drogę europejską", czyli dziura na
klaksonie pogania ciężarówkę.
Dziś stwierdziliśmy, że polski kapitalizm dokonuje ekspansji na
Rumunię - od jakiegoś czasu popijam Tymbarka (produkowany w Rumunii),
a Marcin trafił na pasztet "made in Polonia".
| w sumie | dziś | czas jazdy | V max | V średnia |
---|
841 km
| 134.24 km | 7 h
43 min
| 42 km/h | 17.4
km/h
|
|
Dzień 9.,
Wschodnie Karpaty...
(21.7.2005)
Jeszcze raz uświadczyliśmy tutejszego zwyczaju dróg do zmiany
nawierzchni z asfaltu na piach z kamieniami w środku jakiejś
wsi. Przynajmniej jest jakieś urozmaicenie... ;-) choć na mapie
wygląda tak samo.
A w rumuńskich wsiach widać pewien ciekawy dualizm - ogólnie bieda,
końskie łajno i rozpadające się domy, lecz co jakiś czas widać świetne
samochody, domy wykończone jak pałace (niektóre np. obłożone
kolorowymi kafelkami od zewnątrz, że wyglądają prawie jak domek Baby
Jagi). Dużo jest też
kościółków, wszystkie wyglądają jak nowe i ozdobione są w tym samym stylu.
Dziś nocujemy na kempingu - prądu nie ma, ale prysznic...
| w sumie | dziś | czas jazdy | V max | V średnia |
---|
937 km
| 96.27 km | 5 h
42 min
| 55 km/h | 16.89
km/h
|
|
Dzień 10.,
Wązóz Bicaz
(22.7.2005)
Byliśmy w wąwozie Bicaz. Bardzo piękne miejsce, gdzie droga przeciska
się pomiędzy ścianami skalnymi dochodzącymi do 400 m wysokości. Aby go
zobaczyć musieliśmy zrobić wypad z głównej trasy, niby nic, bo tylko
30 km w jedną stronę, ale niestety przez szczyt sporej góry. W ten
sposób oprócz wąwozu zaliczyliśmy po dwa zjazdy i podjazdy. I tak
sobie nabijamy kilometry przez pola, góry i lasy (tych ostatnich wbrew
obiegowym opiniom nie ma zbyt wiele w Rumunii, ew. gdzieś na
szczytach gór, z dala od jakichkolwiek dróg).
| w sumie | dziś | czas jazdy | V max | V średnia |
---|
1051 km
| 113.98 km | 6 h
34 min
| 57 km/h | 17.36
km/h
|
|
Dzień 11.,
Na południe pomiędzy górami
(23.7.2005)
Następny cel, Braszów, jest za 150 km. Dzisiaj właśnie zmniejszyliśmy
ten dystans do 30 km. Droga, choć przebiegała w samym środku Karpat,
nie miała jakichś strasznych podjazdów. Cały czas średniej wielkości
górki przesuwały się na horyzoncie po lewej i prawej. Po całym dniu
jazdy zaczęliśmy szukać noclegu, lecz jedyne co znaleźliśmy to
ściernisko na jakimś polu. Cóż, to się rozbijamy, ale najpierw
kolacja. Nie było nam dane spokojnie jej zjeść, bo zerwała się potężna
burza. Ekspresowy rozstaw namiotów i przysłuchując się grzemieniu ze
środka poszliśmy spać.
| w sumie | dziś | czas jazdy | V max | V średnia |
---|
1183 km
| 131.75 km | 6 h
25 min
| 52 km/h | 20.53
km/h
|
|
Dzień 12.,
Braszów
(24.7.2005)
Po burzy zimno i mokro, ale to jeszcze nic (a nawet miło w obliczu
generalnych upałów), przy wyjeździe z "pola noclegowego" wpadliśmy w
rzekę błota, w którą zamieniła się droga dojazdowa. Rowery i buty jak
ze chlewa, tak dotarliśmy do Braszowa.
A miasto naprawdę jest niesamowite - średniowieczna starówka wbita
pomiędzy wysokie wzgórza, bastiony z widokami na czerwone dachy
miasta. Najeździliśmy się w górę i w dół, potem odwiedziliśmy
restaurację o standardzie na tyle wysokim, że nieco nawet przewyższał
poziom brudu na naszych rowerach (czuliśmy się
trochę... nieadekwatnie) i ruszyliśmy znów na trasę.
Dzień skńczyliśmy w Râsnovie, gdzie zwiedziliśmy przepiękny "zamek
chłopski". A na kempingu spotkaliśmy ekipę rowerową (3 osoby) z
Polski, która zdąża nad Morze Czarne.
| w sumie | dziś | czas jazdy | V max | V średnia |
---|
1247 km
| 63.80 km | 4 h
15 min
| 40 km/h | 15.01
km/h
|
|
Dzień 13.,
Plastykowe zęby Drakuli
(25.7.2005)
Na początek odwiedziliśmy Bran, w którym jest milutki zamek,
reklamowany jako siedziba Drakuli (bezpodstawnie). Klimat trącił
komerchą, więc nie wchodziliśmy do środka (choć z tego co potem
słyszeliśmy, jest tam całkiem kameralnie).
Ruszyliśmy na zachód, najpierw lawirując pomiędzy wysokimi wzgórzami,
na których ku naszemu zdziwieniu stały domy, a na polach o nachyleniu
około 40° ludzie zbierali siano. Potem jechaliśmy wzdłuż masywu Gór
Fogarskich po lewej - ukształtowanie terenu jest tu dość specyficzne,
płaskie pola i nagle jakby spod ziemi wyrastają wysokie góry.
Baza turystyczna w tym rejonie jest niezauważalna, co jest dziwne w
pobliżu gór klasy Tatr, tylko większych. Do miejscowości, z których
wychodzą szlaki m.in. na najwyższy szczyt Rumunii dochodzą tylko polne
drogi. Nimi właśnie dotarliśmy w dzikie miejsce u podnóża Fagarasów.
| w sumie | dziś | czas jazdy | V max | V średnia |
---|
1379 km
| 132.14 km | 6 h
56 min
| 49 km/h | 19.06
km/h
|
|
Dzień 14.,
Droga przez haszcze
(26.7.2005)
Marcin postanowił zaatakować
trasę
transfograską, a ja ruszyłem pieszo na szlak z
czerwonymi kółkami. Ze sobą wziąłem jedną z sakw przystosowawszy ją
jako torbę na ramię (co się nie do końca udało i było niewygodne) i
obrałem za cel dotarcie do skalnych grani. Niestety szlak okazał się
dużą pomyłką (jednak mapa jest konieczna, żeby wybrać ciekawą trasę) -
koszmarna droga przez kłujące haszcze, znikająca gdzieniegdzie w
gęstwinach (ten szlak to jest chyba odwiedzany przez kilku turystów
rocznie) i na zawalonych mostkach. Co więcej nie miała ona celu, lecz
pięła się po prostu wzdłuż rzeki - w jej górnych partiach zgubiłem
oznaczenia i powędrowałem gdzieś w górę poza szlakiem poprzez ścieżki
zwierząt i szalone przewyższenia (ta wycieczka była najbardziej wbrew
zasadom chodzenia po górach spośród wszystkich w moim życiu)...
A Marcin wrócił pełen wrażeń z serpentyn wijących się między
szczytami. Cóż, wędrówki wysokogórskie muszą poczekać na inną wyprawę,
a na trasę transforagską i tak wtedy nie miałem siły.
|
Dzień 15.,
Sybin i żar
(27.7.2005)
Dziś zaplanowaliśmy zwiedzanie Sybina. Najpierw jednak trzeba było do
niego dojechać, a skwar panował niemiłosierny. W dodatku wybraliśmy
nieco okrężną drogę, żeby zobaczyć zamek w Talmaciu (którego
oczywiście nie znaleźliśmy).
Kiedy dotarliśmy do miasta, mieliśmy już 70 km na karku i bardzo
zmęczone miny. Sam Sybin zaś raczej rozczarował, tym bardziej, że cała
starówka była rozkopana. Wrażeń z Braszowa chyba nic już nie przebije.
| w sumie | dziś | czas jazdy | V max | V średnia |
---|
1477 km
| 98.31 km | 5 h
32 min
| 45 km/h | 17.77
km/h
|
|
Dzień 16.,
Prażone mózgi, a my jeeedziemy
(28.7.2005)
Upał daje się we znaki, że aż tracimy chęć do jechania, jednak co tam
przeciwności, ruszamy naprzód. Na początku miły incydent - na jakiejś
stacji benzynowej straż pożarna robiła ćwiczenia i zamknęli ruch na
głównej drodze chwilę po tym jak koło nich przejechaliśmy. W ten
sposób przez kilkanaście kilometrów mogliśmy sobie spokojnie jechać,
nie niepokojeni przez ciężarówki i ich klaksony. Po kilkudziesięciu
kilometrach dotarliśmy do Sebes z całkiem miłym kościołem
ewangelickim, a potem pojechaliśmy do Alba Iulia.
Alba Iulia zgodnie zapowidzią z przewodnika ma dość specyficzne
zabytki, wszystkie usytuowane na górze wewnątrz milutkich
fortyfikacji. A na dalszej trasie... upał, kolejne kilometry, ale
spotkaliśmy też fajne przydrożne źródło specjalnie chyba wybudowane na
takie dni jak dziś - dziesiątki kierowców zatrzymywało się, by nabrać
chłodnej wody.
Marcin nie wiadomo dlaczego cały czas gnał do przodu, więc ja też
jechałem. W ten sposób dotarliśmy do Hunedoary ze wspaniałym zamkiem i
łącznie z szukaniem noclegu zrobiliśmy 160 km.
| w sumie | dziś | czas jazdy | V max | V średnia |
---|
1637 km
| 160.20 km | 7 h
54 min
| 56 km/h | 20.28
km/h
|
|
Dzień 17.,
Pociągi, haracze, granice, ale ruszamy do domu
(29.7.2005)
Dziś wielki dzień, ruszamy pociągiem do domu. Najpierw jednak
zawitaliśmy do zamku w Hunedoarze, który wczoraj tylko minęliśmy.
Wewnątrz nie robi już takiego wrażenia (jak z zewnąrz i jak np. zamek
w Râsnovie), ale i tak był całkiem klimatyczny.
Po zakończeniu zwiedzania nie pozostało nic jak dojechać do Devy i
rozpocząć podróż do domu. Kupiliśmy bilety starego typu, które z
Polski pamiętam jedynie z najdawniejszych czasów dzieciństwa.
Już przy wejściu do pociągu zaczęły się przygody - panowie konduktorzy
jak tylko nas zobaczyli (z daleka), od razu się zaczęli zarzekać, że z
rowerami to my nie wejdziemy, albo że musimy "pay in euro". My im na
to, że mamy bilety na rower (jestem na 99% pewien, że pani w kasie
zrozumiała, że ma nam sprzedać bilet na rower) i nie chcąc zbyt długo
się kłócić, powiedzieliśmy, że zapłacimy (w końcu ile może kosztować
dodatkowy bilet na rower w Rumunii). No i tu niespodzianka, bo
strzelili nam sumką 100 euro (prawie bym tam wybuchnął śmiechem) i
zaczęli coś gadać o fifty-fifty, po czym poznałem, że to będzie łapówka /
haracz za bycie cudzoziemcami. Kategorycznie odmówiliśmy płacenia 100,
50 i 20 euro, po czym panowie zabrali nam paszporty i zagrozili
policją (na co im powiedziałem "Ok, we will see police and tell them
you were trying to cheat us!"). Dość szybko pojawili się ponownie i
przystali na 10 E za dwa rowery, na które z niesmakiem się
zgodziliśmy. Wysiedliśmy w Arad i przesiedliśmy się na kolejny pociąg,
jadący na północ do Oradei. Tutaj konduktor robił problemy nie tylko o
bilet na rowery, ale i na brak dopłaty na pospieszny (wygląda na to,
że pani w kasie jednak wpuściła nas w totalne maliny...), więc
wysiedliśmy w jakiejś wiosce na środku trasy postanawiając od razu
przejechać bliską już granicę na rowerach (taki był zresztą plan, żeby
przekraczać granicę samemu, bo pociąg bezpośredni do polski
kosztowałby nas po 100 euro).
Wieczorkiem, po zrobieniu kilkudziesięciu kilometrów dotarliśmy do
węgierskiego miasta Beckescsaba, gdzie bez problemu trafiliśmy na
dworzec. Dzięki pomocnej babci klozetowej i węgierskiego studenta
ustaliliśmy, że najprościej będzie pojechać do Budapesztu i stamtąd
przekroczyć pobliską granicę ze Słowacją na rowerach. Ponad 6 godzin
czekaliśmy na dworcu, żeby koło 4 w nocy wsiąść w opóźniony pociąg
jadący z... Rumunii.
| w sumie | dziś | czas jazdy | V max | V średnia |
---|
1723 km
| 86.11 km | 4 h
13 min
| 44 km/h | 20.42
km/h
|
|
Dzień 18.,
Węgry, Słowacja i Zwardoń!
(30.7.2005)
Budapeszt okazał się bardzo ładnym miastem, ale w zasadzie
przejechaliśmy przez niego najkrótszą możliwą trasą, tylko przelotnie
i z daleka oglądając ciekawe zabytki. W końcu trafiliśmy na odpowiedni
wylot z miasta.
Znów jazda w upale, do tego po nieprzespanej nocy, ale jakoś poszło -
wreszcie kierowcy byli cywilizowani i nie trąbili przy każdej
okazji. W ogóle podobieństwo Węgier do Niemiec jeszcze bardziej mi się
utrwaliło, ładne drogi, zadbane domy, itp. Tak trafiliśmy na Słowację,
przejeżdżając granicę mostem nad Dunajem.
Słońce... i wszystkie Potraviny opróżnione do ostatniej butelki z
zimnych napojów. Zaczęliśmy podróż vlakami, co choć przesiadek
mieliśmy sporo, okazało się całkiem miłe. Na 20.30 dojechaliśmy do
miasteczka najbliższego granicy i czekała nas jeszcze jazda do
granicy. Kawałek z naszej rozmowy w pociągu:
- To jeszcze musimy zrobić te 20 km do granicy.
- Ale to będzie pod górkę.
- Ty, a kiedy my ostatnio spaliśmy?
- Wiesz... nie pamiętam, chyba jeszcze w Rumunii, ze dwa dni temu.
Jakoś jednak dotarliśmy do Zwardonia, końcówka jazdy była w całkowitej
już ciemności (a lampek mieliśmy tylko jedną na przód i jedną na tył,
podzieliliśmy je na dwa rowery - Marcin jechał z przodu, ja z tyłu).
I wreszcie w Polsce. Na dworcu oczekiwanie na pociąg umilała nam
rozmowa z parą autostopowiczów z Torunia, którzy właśnie wracali z
miesięcznego rajdu po Szkocji, Holandii, Niemczech, Szwajcarii,
Włoszech... (pozdrawiam!).
| w sumie | dziś | czas jazdy | V max | V średnia |
---|
1815 km
| 92.35 km | 5 h
3 min
| 50 km/h | 18.29
km/h
|
|
|