Przygotowania (7.7.2004)

Do przygotowań zabrałem się dość chaotycznie, co w kilku punktach zemściło się później. Czytałem różne relacje, oglądałem mapy i opracowywałem dość ogólny zarys trasy. Jako punkt startu wybrałem Oslo, dokąd chciałem dostać się z Gdańska przez Kopenhagę. Niestety dzień przed wyjazdem zorientowałem się, że rejsy z Gdańska zostały zlikwidowane przez firmę DFDS Seaways - aby dostać się do Kopenhagi zostało jedynie najpierw przerzucić się do Świnoujścia.

Pierwsza duża wpadka zdarzyła się już przed wyjazdem z domu - moje sakwy okazały swoją kiczowatość urywając jeden z zamków spinający boczną sakwę z górną. Pociąg odjeżdżał o 23.54, a ja i siostra o 23.00 walczyliśmy z improwizowanym zamocowaniem sakwy za pomocą sznurka. Stan mojego bagażu był niepokojący, do tego tylna część roweru była tak ciężka, że ledwo mogłem ją unieść.

W końcu z pomocą bliźnich udało mi się władować rower do pociągu i spędzić w nim i kolejnym (po przesiadce w Poznaniu) noc. Do snu kołysały mnie rozmyślania jak stabilnie zamocować sakwy na całą podróż.



Świnoujście - Kopenhaga (8.7.2004)

Pociąg oczywiście się spóźnił i formalności na terminalu w Świnoujściu musiałem wykonywać w pośpiechu. Do tego przed wjazdem na prom cofnęli mnie po jakąś kartę embarkacyjną, którą trzeba było odebrać w specjalnej budce, którą ominąłem. Ostatecznie jednak udało mi się dostać na prom.

Pierwszy raz płynąłem dużym statkiem i wrażenie było całkiem miłe, choć nieodzownie kojarzyło się z filmem Titanic... Pospałem trochę na bufeowej kanapie, aż za oknem pojawił się bardzo długi most i wiatraki wystające prosto z morze - niewątpliwy znak że to Dania.

Przez pewien czas po wylądowaniu jechałem ulicami Kopenhagi (w tym mieście naprawdę przyjemnie jeździ się rowerem) w poszukiwaniu kempingu, którego adres znalazłem w necie. Niestety zbyt skąpe dane i zamknięte sklepy z planami miast uniemożliwiły mi dojechanie do celu. Rozbiłem zatem namiot w jakimś dużym parku, obok znajdującego się w nim boiska piłkarskiego.



Kopenhaga - Oslo (9.7.2004)

W nocy padało, ale bez żadnych zakłóceń wyspałem się. Złożyłem namiot i zapakowałem wszystko na rower, aby udać się na zwiedzanie Kopenhagi. Szybko jednak rozpadało się obficie i do około 12-tej przesiedziałem na przystanku autobusowym.

Kiedy wreszcie zelżało, dojechałem do centrum, jak się okazało całkiem przyjemnego miasta. Teraz spokojnie mogłem udać się na prom, który zawiezie mnie prosto do Norwegii.

Mój współlokator okazał się całkiem miłym Duńczykiem, który robił sobie ze znajomymi imprezę podczas rejsu - rano miał takiego rozbrajającego kaca...



Dzień 1., Oslo... na przód! (10.7.2004)

maps/day01.jpg Pani przy odprawie celnej w Oslo nakłamałem trochę, że będę w Norwegii tylko tydzień, bo bałem się że zapyta o pieniądze (czytałem gdzieś, że jest jakaś minimalna kwota na dzień, którą trzeba mieć).

Trochę błądziłem... er, zwiedzałem Oslo, aż dokładnie przeanalizowałem mapkę na przystanku autobusowym. Wtedy bez większych problemów wyjechałem drogą nr 4 na północ. Nauczyłem się, że generalnie należy ufać norweskim oznaczeniom dróg rowerowych. Są one chyba lepiej przygotowane niż znaki drogowe, które przynajmniej w Oslo są często gorsze niż w Polsce. Generalnie większość dużych dróg ma specjalne objazdy lub równoległe trasy rowerowe.

Dziś miał być dzień rozgrzewkowy, ale w sumie przejechałem spory kawałek (oczywiście na mapie ledwie zauważalny). Jak dotąd jechałem głównie pośród zalesionych wzniesień, spotykanych od czasu do czasu jezior i norweskich miasteczek. Widoki nie są porażające, ale klimat niesamowity... jestem w Norwegii!

w sumiedziśczas jazdyV maxV średnia
88 km 88.33 km5 h 58 min 40 km/h14.8 km/h


Dzień 2., Brandbu (11.7.2004)

maps/day02.jpg Z obozowiska w pobliżu Brandbu szybko wjechałem na drogę nr 34. Wiodła ona przez całkiem ładne okolice przypominające Kaszuby - wzdłuż długiego jeziora otoczonego z obu stron zalesionymi wzgórzami. Świeciło słońce i dość szybko zrobiłem 50 km. Po kanapkowym obiadku dopadł mnie jednak lekki kryzys kondycyjny. Na szczęście po kilku odpoczynkach jakoś rozpędziłem się na nowo.

Droga miała kilka średnich podjazdów, ale generalnie nic nadzwyczajnego. W pewnym momencie wjechałem na drogę nr 33 i na horyzoncie zaczęły pojawiać się coraz większe góry. Na te wielkie będę musiał jeszcze poczekać do jutra, ale pomału się zaczyna.

Krótko zanim chciałem zakończyć dzisiejszą wyprawę, minąłem znak z jakimś napisem po norwesku. Wkrótce okazało się, że znaczy on mniej więcej "długi, trudny podjazd", a do tego zaczęło lać. Co miałem zrobić, jak już wjechałem na początek, to kontynuowałem. Po jakichś 2 km stwierdziłem jedak, że ja to wszystko mam gdzieś i rozbiłem namiot na której z większych wysepek z boku drogi. Spałaszowałem na kolację najlepszego tuńczyka w sosie, jakiego w życiu jadłem, a podjazd zostawiłem na jutro.

w sumiedziśczas jazdyV maxV średnia
188 km 100.13 km5 h 50 min 45 km/h17.17 km/h


Dzień 3., Pierwszy śnieg (12.7.2004)

maps/day03.jpg Podjazd rzeczywiście okazał się mieć jeszcze ponad 9 km, ale już nie był tak ostry i ze świeżymi siłami spokojnie go przejechałem. Za nim zaś był nawet dłuższy, wspaniały zjazd - pędziłem na nim do 58 km/h.

Kawałek drogi E16 do Fagernes też minął prawie samymi zjazdami, a z niej skręciłem w prawo - znów na północ. Tutaj nauczyłem się jednego - droga odchodząca w bok od głównej i i wyglądająca na mapie jak skrót jest najprawdopodobniej dojazdem do jakiejś wioseczki położonej na szczycie góry i nie warto z nią eksperymentować.

Generalnie reszta trasy była jednostajnym pięciem się w górę. Do tego uporczywie zaczął padać deszcz. Na pewnym odcinku była taka ulewa, że z gore-texowych butów (w których po prostu jechałem na rowerze) wylewałem wodę jak z wiaderka.

Zacząłem już widzieć ośnieżone skaliste góry i to całkiem blisko. Jutro będę tam podjeżdżał, widziałem gdzieś po drodze mapę topograficzną: 700 - 900m w górę. Dziś jednak rozbiłem namiot na stoku (przechył spory) i mam niesamowity widok.

w sumiedziśczas jazdyV maxV średnia
270 km 82.27 km5 h 46 min 58 km/h14.27 km/h


Dzień 4., W górę, ku niebiosom (13.7.2004)

maps/day04.jpg W nocy i rano mocno padało i było zimno. Ruszyłem dopiero przed 11, przygotowany na piekielne podjazdy. Z początku było trudno, ale wkrótce przestało padać, a podjazd udało się jakoś przejechać. Po niecałych 20 km dotarłem do szczytowego punktu, wioseczki Valdresflya położonej na wysokości ponad 1300 m n.p.m.

Od tego momentu były głównie zjazdy, natomiast widoki były oszałamiające. Tak jakbym jechał rowerem przez najwyższe partie Tatr. Uczucie gdy za zakrętem pojawia się panorama odpowiadająca Dolinie Pięciu Stawów, a ty mkniesz ponad 40 km/h jest nie do zapomnienia.

Po dojechaniu do wioski Randsvek znów uległem pokusie skrócenia sobie trasy i po uzgodnieniu z jakimś rowerzystą kędy jechać odbiłem w lewo. On ostrzegał mnie, że po kilku kilometrach zacznie się trudny kawałek, ale nie sądziłem, że aż tak. Częściowo prowadziłem rower, w końcu jednak rozbiłem się znów na stoku góry - cóż, znów wspaniały widok. Zabawne były dwa czeskie autokary, które widziałem zjeżdżające tą super stromą drogą... czyżby też skrót? Chyba nie, bo droga ta wiedzie do Glitterheim, które najwidoczniej musi być dużą atrakcją.

w sumiedziśczas jazdyV maxV średnia
345 km 74.88 km4 h 56 min 50 km/h15.18 km/h


Dzień 5., Pośród gór (14.7.2004)

maps/day05.jpg Rano okazało się, że już jestem na końcu podjazdu i na dzień dobry czekało mnie dużo zjeżdżania z górami po lewej i dużym jeziorem po prawej. Cały ten "skrót" prowadził utwardzoną piaszczystą drogą, która od pewnego momentu prowadziła przez las i tam dopiero zaczął się ogromny spad. W takiej sytuacji, przy 47 km/h, do których momentami się rozpędzałem, każdy dołek i kałuża powodują strach w oczach. Dlatego prawie cały czas musiałem hamować.

W końcu ukazał mi się widok wspaniałego jeziora w dolinie między dwoma pasmami górskimi. To właśnie tą doliną prowadzi szosa nr 15, do której chwilę potem dojechałem. Fajna okolica, tylko mocno wiało, duży tłok (samochody, motory) i przydrożne poletka mocno nawożone...

Jakoś mozolnie, ale pośród jak zawsze pięknych widoków dojechałem do Billingen. Tym razem postanowiłem skorzystać z campingu (125 NOK). Wszystko ładnie, tylko zirytowały mnie prysznice, w których ciepła woda była za 5 NOK na 2 min - dla kontrastu w kranach była za darmo, szkoda że nie miałem miski.

w sumiedziśczas jazdyV maxV średnia
438 km 92.75 km6 h 30 min 50 km/h14.27 km/h


Dzień 6., Fiord Geiranger (15.7.2004)

maps/day06.jpg Rano trochę zamarudziłem na campingu, ładując przy okazji baterię od aparatu, lecz przed 11 ruszyłem. Muszę przyznać, że każdy kolejny dzień wyprawy przynosi coraz ładniejsze widoki. Teraz wokół mnie wznosiły się potężne ośnieżone szczyty, a między nimi nieodzowne górskie jeziora. Droga zaś przechodziła przez sam środek tego widowiska. Jechałem sobie tak dość długo, cały czas umiarkowanie pod górę, aż nagle pojawia się znak o 9% spadku przez następne 14 km! Hm, no to start... hamulce często musiały redukować 50 km/h do 15 przed kolejną serpentyną. Od pewnego momentu było już widać cel tego zjazdu - fiord Geiranger, rozlewisko wodne (połączone bezpośrednio z morzem) wcinające się pomiędzy prawie dwukilometrowe szczyty, a na nim dwa spore statki. Fiord ten jest widać popularną atrakcją, bo wszędzie pełno było turystów, autokarów, helikopter do obserwacji z lotu ptaka...

Moja radość jednak skończyła się, gdy zorientowałem się, że z fiordu trzeba wyjechać i to drogą bardziej stromą od tej, którą tu przyjechałem. To był straszny podjazd, serpentyna za serpentyną, a do tego zauważyłem, że tylne koło jest skrzywione (podczas jazdy nawet nie czuć, ale trze o hamulec). Bardzo wieloma ratami i momentami prowadzeniem roweru pokonałem 7 km wspinaczki. Odebrałem gratulacje od pary Brytyjczyków, którzy jak twierdzili "obserwowali mnie" i z ulgą ruszyłem dalej. Na górze zaś wspaniała sprawa, kilkanaście kilometrów jednostajnego zjazdu pomiędzy nowymi górami, 600 metrowy tunel (z charakterystycznym dźwiękiem pociągu wydawanym przez samochody) i lądowanie w Eidsdal. Tam wsiadłem na prom (19 NOK) i z Einge ruszyłem w kierunku "drogi troli". Nie wiedząc kiedy zacznie się jakiś podjazd, rozbiłem się na zjeździe przy drodze przy tabliczce informującej o skażeniu rzek jakimś półmilimetrowym żyjątkiem.

w sumiedziśczas jazdyV maxV średnia
521 km 82.87 km5 h 25 min 57 km/h15.3 km/h


Dzień 7., Droga Troli (16.7.2004)

maps/day07.jpg Przygotowany na wszelki teren rzuszyłem. Z początku było spokojnie, droga biegła pomiędzy pasmami górskimi, wzdłuż rzeki. W pobliżu mijanych wioseczek było dużo pól truskawkowych, znad których gdzieniegdzie dochodziły nawoływania po polsku.

Wreszcze zaczął się podjazd, jednak tym razem znalazłem się po odpowiedniej stronie i równomiernie piąłem się w górę przez kilkanaście kilometrów, tylko na samym końcu niepokojony krótką i cięższą serpentyną. To co zobaczyłem na górze przeszło wszelkie oczekiwania - droga troli naprawdę rządzi. Budowniczowie musieli mieć nie lada fantazję i ogromne środki, żeby poprowadzić szosę wspinającą się na prawie pionową skalistą górę. To miejsce obowiązkowo trzeba odwiedzić podczas pobytu w okolicy, ale nie polecałbym jazdy rowerem w kierunku północ - południe (choć dziś widziałem takich).

W Andalsnes znalazłem warsztat rowerowy, ale pan już prawie zamykał i koła nie naprawiłem. Stwierdziłem, że nie czekając do jutra lecę dalej i okrążając przepiękne fiordy oraz korzystając z promu w Afarnes (20 NOK) rozbiłem namiot w przydrożnym składzie drewna przed Grønnes.

w sumiedziśczas jazdyV maxV średnia
616 km 95.53 km6 h 16 min 63 km/h15.24 km/h


Dzień 8., Mosty (17.7.2004)

maps/day08.jpg Podobno tunel podwodny z drogi 64 do E39 z Molde nie jest przejezdny dla rowerów, zatem od razu skręciłem w kierunku Kleive. Droga okrążająca fiordzik była w dużej części niewyasfaltowana i wiodła przez las, co głównie uprzyjemniało jazdę. Po pewnym czasie wjechałem na E39 z drogowskazami na Trondheim i jej już do końca dnia się trzymałem.

Widać było, że opuszczam już wysokie góry, do których przyzwyczaiłem się przez ostatnie dni. Zaczęła się kraina półwyspów, wysepek połączonych mostami i promami (jeden dziś przewiózł mnie z Kanestraum do Halsy za 23 NOK), choć trzeba przyznać, że ukształtowanie terenu było dosyć pagórkowate.

Cały czas nie wiem czy wybrać ekstremalną opcję wyprawy z jazdą rowerem z Trondheim do Bodø, ale chyba jednak zdecyduję się na prom.

w sumiedziśczas jazdyV maxV średnia
719 km 103.02 km6 h 19 min 44 km/h16.31 km/h


Dzień 9., Droga do Trondheim (18.7.2004)

maps/day09.jpg Sądziłem, że pozostałe 140km do Trondheim przyjdzie mi jechać już po płaskim terenie, ale nie... to przecież Norwegia. Co chwila w górę i w dół. Zasadniczo jednak było to przynajmniej jakieś urozmaicenie, jedyne poza przesuwającymi się na horyzoncie i niknącymi fiordami i wzniesieniami.

W promieniu 40km od Trondheim droga zrobiła się nieprzyjemna - ciasno, tłoczno, głośno i brak miejsca na rozbicie namiotu (jedzie się prawie cały czas drogą w stylu "z lewej woda, z prawej skała" albo przez miasteczka. W końcu po podróży przedłużonej przez problemy mieszkaniowe zjechałem trochę poza trasę i gdzieś się rozbiłem.

w sumiedziśczas jazdyV maxV średnia
850 km 131.02 km7 h 53 min 46 km/h16.62 km/h


Dzień 10., Trondheim (19.7.2004)

maps/day10.jpg Rano wstałem wcześnie, żeby pozałatwiać sprawy w mieście i do tego nie wiedziełem kiedy odpływa prom do Bodø. Zacznijmy więc od tego, że w dwóch sklepach rowerowych warsztaty mieli zamknięte na wakacje (!), w trzecim chcieli mi zrobić koło dopiero na jutro i to dość drogo, a czwartego (ostatniego o którym było sprzedawcom wiadomo) nie udało mi się znaleźć. Stwierdziłem więc, że moje krzywe koło będzie musiało poczekać do Polski.

Potem poszedłem do kafejki internetowej, gdzie dowiedziałem się, że mam pół godziny do odpływu - w zamieszaniu poszukiwania biletu (który okazało się, że można podobno kupić na promie) i miejsca odpływu nie zdążyłem. Po uspokojeniu się, przeszedłem do realizacji planu B. Okazało się, że ten prom (linia rozpoznawana przez tubylców jako Hurtigrute) ma przystanek w niejakim Rørviku, na oko odległym o dwa rowerowe dni od Trondheim. W ten sposób doszedłem do modyfikacji trasy o dojazd z Trondheim do Rørviku i stamtąd promami na Lofoty. W ten sposób mniej zapłacę i rozsądnie większą część Norwegii przejadę rowerem.

Ruszyłem zatem do mieściny Flakk, po drodze się gubiąc i odzyskując kierunek dzięki miłemu norweskiemu rowerzyście. Tam darmowy dla rowerzystów prom do Rørvik (to nie ten, do którego muszę dojechać) i hurra do przodu. Resztę dnia jechało się dobrze, jakoś tu spokojniej, mniejszy ruch, a i słońce świeżo po deszczu nadawało uroku widokom.

w sumiedziśczas jazdyV maxV średnia
946 km 96.00 km6 h 20 min 54 km/h15.16 km/h


Dzień 11., Coś być musi za zakrętem (20.7.2004)

maps/day11.jpg Z mapy wynika, że do Rørviku jednak jest sporo do przejechania, więc bez opóźnień ruszyłem. W niektórych momentach ruch był tak mały, że jadąc przez lasy czułem się naprawdę jak na odludziu. Kolejne kilometry mijały bez problemów, w Malm uzupełniłem zapasy chleba. Kiedy dotarłem do drogi nr 17 trochę się pogorszyło, większy ruch i silny wiatr, ale jakoś się posuwałem. Rozbiłem się na dość podmokłym terenie - dziś śpię na łóżku wodnym...

w sumiedziśczas jazdyV maxV średnia
1058 km 112.00 km6 h 25 min 53 km/h17.45 km/h


Dzień 12., W pogoni za Hurtigrute (21.7.2004)

maps/day12.jpg Dziś pierwszy raz od początku wyprawy pogoda zrobiła się upalna. Widoczki jakieś wyraźniejsze, ale podjazdy bardziej uciążliwe. Na co większych stawałem się obiektem lotu satelitarnego much - dopiero przy prędkości ponad 20 km/h zostawały w tyle, żeby przy każdym zwolnieniu mnie doganiać; na dobre odczepiły się dopiero po długim zjeździe, na którym zasuwałem 50 km/h.

Trasa była całkiem ciekawa, po skręceniu w Namsos w prawo na drogę 769 zaczęła wić się pośród ładniutkich zatoczek i pagórków. Były też mosty, a wszystko przyprawione prażącym słonkiem. Wreszcie dojechałem do Lund, skąd darmowy prom zabrał mnie do Hofles. Pozostałe 27 km zakończone dwoma sporymi mostami doprowadziło mnie do Rørviku.

Na miejscu specjalną windą wjechałem z rowerem na prom i poszedłem do recepcji. Co ciekawe, w zasadzie biletu ani razu mi nie sprawdzali, jednak wydałem te 480 NOK odruchowo. Usadowiłem się z rzeczami na siódmym pokładzie, aby tam przeczekać noc.

w sumiedziśczas jazdyV maxV średnia
1173 km 114.39 km7 h 1 min 57 km/h16.3 km/h


Dzień 13., Na Lofoty (22.7.2004)

maps/day13.jpg Jakoś udało mi się zasnąć na twardym siedzeniu (nie byłem jedyny) i jedynie przez sen pamiętam, jak z głośnika mówili, że przekraczamy koło podbiegunowe. O 12:30 wysiadłem w Bodø i udałem się na rekonesans. Prom do Moskenes odpływał o 15:30, więc pojechałem obejrzeć miasto. Chyba tylko molo z górami w tle okazało się ciekawe. W końcu wsiadłem do promu (136 NOK) i podziwiałem mijane przez niego górzyste wyspy.

Przed 19:00 wylądowaliśmy na Lofotach. Od razu udałem się do miasta A, samego końca Lofotów. Ku mojej uciesze droga przekształciła się w coś w stylu darmowego pola namiotowego z widokiem na krańce wyspy.

w sumiedziśczas jazdyV maxV średnia
1186 km 13.70 km1 h 17 min 36 km/h10.68 km/h


Dzień 14., Od Å do E (23.7.2004)

maps/day14.jpg Gdzieś koło 4 rano słyszałem obok namiotu polskie głosy, a wśród nich słowo "rower", ale na szczęście rano mój pojazd był na miejscu. Po wczorajszym lenistwie ruszyłem dość wcześnie.

Zaraz za Å przejechałem przez ponad kilometrowy tunel, potem były wąskie mosty ze światłami i jeszcze około 400 metrowy tunel. Widoczki były całkiem fajne. Podobno Lofoty to taka Norwegia w miniaturze, rzeczywiście mijając kolejne fiordy, krótkie podjazdy i oglądając góry po bokach można tak powiedzieć.

Dalej był podwodny tunel o długości 2 km, ze sporym podjazdem od połowy, ciężarówkami brzmiącymi jak samoloty i budzącą niepokój wilgocią. W Leknes skręciłem w prawo w zalecany skrót / objazd dla rowerów do Smorten. Bardziej odludna droga szybko przywitała mnie podjazdem, lecz potem się uspokoiła. Poza tym prowadziła wokół naprawdę wspaniałych gór.

Dziś byłem w Å, w Bø, Dal i jechałem drogą E10, jakie jeszcze literki spotkam?

w sumiedziśczas jazdyV maxV średnia
1284 km 97.29 km6 h 3 min 48 km/h16.08 km/h


Dzień 15., Austvagøy (24.7.2004)

maps/day15.jpg Kiedy wróciłem na trasę E10 zaczęło ostro wiać. Dwa mosty, okrążenie fiordu i droga skręciła bardziej w głąb lądu. Szybko dojechałem do Svolvær, gdzie w Remie 1000 uzupełniłem zapasy na zimę. Okolica była milutka, więc spokojnie posuwałem się na północ. W końcu dotarłem do Fiskebøl, z którego po chwili czekania prom zabrał mnie (27 NOK) do Melbu. Widoczki z rejsu oczywiście świetne.

Następne kilkanaście kilometrów i most, na który oczywiście trzeba było się wdrapać i znalazłem się na drodze prosto do Sortlandu (mieście quicksorta, mergesorta, etc. ;-) ).

w sumiedziśczas jazdyV maxV średnia
1394 km 110.78 km6 h 28 min 49 km/h17.13 km/h


Dzień 16., Hinnøy (25.7.2004)

maps/day16.jpg Rano po wyjściu z namiotu przywitała mnie wielka czarna chmura, jednak padało tylko trochę i spokojnie wyjechałem w trasę. Kilka kilometrów za Sortlandem i mostem wjechałem do takiego wąwozu, w którym panowała straszna wichura. Dosłownie na zjazdach pedałowałem z wysiłkiem, żeby w ogóle się poruszać. Na szczęście to nie trwało długo i wąwóz skończył się tunelem. Ten zaś był długi na ponad 2 km i panowała w nim ciekawa atmosfera przytłoczenia całą tą masą skał na górze.

Przed skrętem do Lødingen musiałem pokonać dość spory podjazd, któremu od razu towarzyszył podobny zjazd. Trasa miała dalej przykrą właściwość serwowania mniej więcej kilkusetmetrowych podjazdów i zjazdów na przemian, lecz ja jechałem dalej. W końcu wykombinowałem jakieś miejsce do rozbicia namiotu z mostem w Tjelsund na horyzoncie.

w sumiedziśczas jazdyV maxV średnia
1509 km 114.24 km6 h 59 min 54 km/h16.36 km/h


Dzień 17., Do Narviku (26.7.2004)

maps/day17.jpg Jeszcze około 100 km dzieliło mnie od Narviku. Ruszyłem w ostatni ciężki dzień mojej podróży. Trasa prowadziła więcej przez lasy, góry pokazywały się już raczej tylko daleko na horyzoncie. W Bogen zrobiłem przerwę na zakupy i spokojnie dojechałem do skrzyżowania E10 z E6.

Zdecydowanie E6 nie jest miłą drogą dla rowerów, ruch był duży, a co jakiś czas przejeżdżała wielka ciężarówa prawie zmiatając mnie z drogi. No ale trudno, jakoś przebyłem te 30 km, znów okrążając fiord i oglądając ładne widoczki. Wreszcie dojechałem, po wspinaczce ostrym podjazdem, pojawiła się tablica "Narvik". Miasto położone na zdecydowanie nierównym terenie.

Spotkałem cmentarz z kartką po polsku, informującą że leżą na niej polscy żołnierze polegli w 1940 i że gdzieś na nim jest pomnik. Z pewnymi trudnościami ustaliłem położenie dworca i zostało mi już tylko przenocować jakoś do jutra, kiedy miałem wsiąść w pociąg do Sztokholmu. Rozważając różne opcje pojechałem od dworca do położonej wyżej dzielnicy i na jej końcu w jakąś drogę prowadzącą na idealne miejsce na biwak i rozbiłem namiot (było nawet palenisko).

w sumiedziśczas jazdyV maxV średnia
1622 km 113.34 km7 h 6 min 48 km/h15.96 km/h


Dzień 18., Narvik - Sztokholm (27.7.2004)

Kupiłem bilet i przystąpiłem do akcji składania roweru. Koleje w Skandynawii mają dziwny zwyczaj nieprzewożenia rowerów, wobec czego trzeba zdać się na trochę polskiej pomysłowości. Cały czas wiozłem ze sobą specjalnie przygotowaną poszewkę na kołdrę (służyła też jako przykrycie w chłodne noce), w którą teraz wsadziłem rower (po demontażu przedniego koła). No, co prawda dużo się nie zmieniło, ale teraz będę ściemniał, że to mój "bagaż podręczny", a nie żaden rower.

Władowałem się ze wszystkim do pociągu, który odjechał o 11:10 w stronę Szwecji. Wkrótce przyszedł konduktor i powiedział, że "to" mogę ustawić na samym przodzie pociągu, co niezwłocznie zrobiłem i już bez większych stresów rozsiadłem się w fotelu. Kolejnym wyzwaniem była przesiadka w Boden na pociąg do Sztokholmu. Miałem 10 minut, co w obliczu opóźnienia 20-to minutowego z jakim przyjechał do Boden mój pociąg budziło duży niepokój. Na szczęście w Szwecji pociągi też na siebie czekają, a do tego stają na tym samym peronie na sąsiednich torach. Nawet rower od razu udało mi się umieścić w takiej sprytnej wnęce.



Dzień 19., Sztokholm - Nynäshamn (28.7.2004)

Po niezbyt wygodnej nocy w pociągu o 7:30 wysiadłem w Sztokholmie. Złożyłem rower do kupy i pojechałem na rekonesans po centrum. Miasto ładne, dużo mostów i ścieżek rowerowych. Zrobiłem kilka fotek i ruszyłem pomału na południe. Moja mapa Szwecji nie była zbyt dokładna i jedyna na niej droga wiodąca do Nyna:shamn była częściowo autostradą. Trzymając się w pobliżu szosy nr 78 szybko trafiłem na dobrze brzmiącą Nynäsleden, która wydawała się iść równolegle do 78. Wątpliwości zaczęły się gdy za Sztokholmem trasa (dobrze oznaczona takimi zielonymi tabliczkami) zaczęła krążyć po jakichś okolicznych szosach. Miałem jednak dużo czasu i postanowiłem dalej nią podążać. W końcu doprowadziła mnie do celu i to poprzez całkiem fajne tereny, jednak zamiast oczekiwanych 55 km przejechałem nią około 80 km.

W Nynäshamn bez problemu kupiłem bilet i wjechałem na prom. Wyprawa została zakończona.

w sumiedziśczas jazdyV maxV średnia
1714 km 92.34 km5 h 56 min 49 km/h15.56 km/h



Valid XHTML 1.0 Strict